Mariusz Trefler

all about me

  • Zwiększ rozmiar czcionki
  • Domyślny  rozmiar czcionki
  • Zmniejsz rozmiar czcionki

Czas Bestii: Prolog

Okolice Zabrza, 15 listopada 1985 roku

– Tari! Najgorsza plaga jaka kiedykolwiek spotkała ludzkość! I że też akurat mnie musiała paść rola ich jedynego tępiciela w całym Regionie… Przeklęty Zarząd! – wściekał się tak już od kilku minut. Było już grubo po północy i wracał właśnie do domu po wyczerpującym polowaniu, gdy usłyszał krzyk. Odruchowo sięgnął po sztylet i już miał pewność. Kolejny Tari zaatakował! I to całkiem niedaleko, sądząc po błysku ostrza. Miał wielką ochotę iść dalej i zignorować to wołanie o pomoc, ale niestety nie mógł. Był jedynym Łowcą Tarich w całej Europie Środkowej i chronienie ludzi było jego podstawowym zadaniem. Zniechęcony i zmęczony pobiegł do miejsca, skąd dochodziły krzyki, wyciągając jednocześnie miecz z pochwy.

Gdy znalazł się na miejscu, potwierdziły się jego najgorsze obawy: napastnikiem nie był  żaden Puntari, czy Pintari, lecz Intari, najgroźniejszy z trzech ras Tarich. Nie walczył z żadnym Intarim od kiedy zginął jego mistrz. Wielokrotnie ostrzegano go, że walka z przedstawicielem tej rasy w pojedynkę to zwykłe samobójstwo, ale teraz nie miał już wyjścia. Tamten już go zauważył. Widział jak Intari odrywa usta o szyi dziewczyny i sięga po miecz. Dzieliło ich zaledwie 50 metrów. Gdyby zaczął uciekać, Tari dorwałby go po 3 sekundach. Żeby przeżyć, trzeba było walczyć. Dobrze, że przezornie zabrał ze sobą pistolet ze srebrnymi kulami. Co prawda nie da się nimi zabić żadnego Tariego, ale przynajmniej go spowolnią. Trzeba się spieszyć! Tamten już pręży się do ataku! Muszę być szybszy od niego! – jego myśli biegły z prędkością błyskawicy.

Intari ruszył do ataku. Sekundę później skrzyżowali miecze. Tamten jest naprawdę szybki! – przemknęło mu przez głowę  – Całe  szczęście, że zdążyłem się zasłonić! Rzeczywiście, zasłonił się mieczem w ostatniej chwili, ale za to zdążył już wydobyć pistolet z kabury. W momencie gdy przeciwnik miał zadać kolejny cios, wystrzelił mu prosto w twarz i błyskawicznie oddał drugi strzał w serce. Intari wypadł z rytmu i pośliznął się na mokrej trawie. Wtedy łowca zadał cios mieczem w szyję tak, by ściąć głowę Intariego. Nie zdążył. Przeciwnik w ostatniej chwili zdołał uchronić swe życie, zasłaniając się lewą ręką, w efekcie czego zamiast głowy stracił dłoń. Dobre i to! – pomyślał łowca zadając kolejny cios – ręka mu tak szybko nie odrośnie! Kolejny cios Intari zdołał już odparować własnym mieczem. Łowca cofnął się, na co tylko czekał jego przeciwnik. Jednym ruchem stanął znów na nogach i zadał pchnięcie prosto w serce. Ale, z powodu osłabienia związanego z utratą krwi, ten cios nie był już tak silny i szybki, jak poprzednie, dzięki czemu łowca zdołał go odparować jednocześnie strzelając rywalowi w kolano. Napastnik padając zadał cios, ale nie był zbyt celny i jedynie lekko zranił przeciwnika w łydkę. Następnie szybko podniósł się i widząc, że jest zbyt słaby, by dalej walczyć, uciekł w stronę lasu.

Łowca rozejrzał się wokół siebie i stwierdził, że po dziewczynie też nie ma śladu. – Widocznie uciekła gdy walczyliśmy. – stwierdził. Usiadł na ziemi, wydobył ze swojego plecaka bandaż. – Musiałem mieć dziś sporo szczęścia, skoro udało mi się przeżyć… – mówił do siebie opatrując ranę na nodze – Ciekawe dlaczego ten Intari tak szybko osłabł? I dlaczego w ogóle zaatakował? Przecież oni nigdy nie polują, mają od tego innych… No cóż, pewnie nigdy się nie dowiem…

Chwilę jeszcze siedział na łące, a potem wstał i ruszył w kierunku, który obrał, uciekając, Tari.

***

Słońce już dawno wstało, a on dalej ścigał Intariego. Kilka razy myślał, że już go ma, ale jego rywal zawsze był kilka kroków przed nim. Dobrze, że przynajmniej nie ma czasu się pożywić. – myślał – Biorąc pod uwagę ilość krwi, którą stracił w walce, powinien niedługo się zmęczyć, a wtedy go dopadnę!

Okazało się, że przeciwnik był jednak silniejszy, niż się wydawało, i udało mu się go namierzyć dopiero około południa, w małym lasku po drugiej stronie miasta. Pościg trwałby pewnie dłużej, ale Intari popełnił błąd i zaatakował młodą kobietę. Nie minęła nawet minuta, a na miejscu pojawił się, zwabiony przeraźliwym krzykiem, łowca. Przybiegł z już obnażonym mieczem w dłoni i nie czekając, aż przeciwnik zdąży zareagować, ciął w jego kark. Intari uskoczył, ale nie dość szybko, i po jego szyi pociekła krew z przebitej aorty. Zachwiał się i w tym momencie łowca, wykorzystując impet poprzedniego ciosu, ponowił cios w szyję i tym razem ściął mu głowę.

W czasie, gdy ciało Intariego powoli zmieniało się w proch, pozostawiając po nim jedynie ubranie i broń, łowca zajmował się ofiarą swego przeciwnika. Dziewczyna leżała nieprzytomna pod drzewem. Obrócił ją na plecy i zobaczył, że na głowie ma krwawe ślady. No tak, pewnie gdy ten Tari od niej odskoczył, rzucił nią  o drzewo. – pomyślał. Przyjrzał się uważniej jej twarzy i, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, odkrył, że to wnuczka jego dawnego mistrza. Niezwlekając, sięgnął do swojego plecaka po apteczkę, by zalepić jej ranę na szyi, ale jak się okazało, niebyło to potrzebne, gdyż rany były niewielkie i krew ledwo się z nich sączyła. Na wszelki wypadek założył jednak opatrunek, a następnie opatrzył jej zranienia na głowie.

Widząc, że wszystko wskazuje na to, że dziewczynie nic nie będzie, oddalił się pospiesznie z tego miejsca, nie czekając, aż odzyska ona przytomność. Nie chciał, by go zapamiętała. Nie znała go, w ogóle nie wiedziała o istnieniu Tarich, ani o tym, czym tak naprawdę zajmował się jej dziadek. – Po co to zmieniać? Niech lepiej zostanie tak, jak jest. I tak już pewnie nigdy nie spotka żadnego Tariego. – stwierdził odchodząc.